Muszę się "wygadać" komuś z tego co czuję. Po prostu muszę...
Jak sami dobrze wiecie nie dawno zmarł mój Dziadek. Po 3 miesiącach bardzo ciężkiej walki z chorobą. Z bólem przy każdym ruchu, z wysiadaniem po kolei narządów. Z niemocą zrobienia tylu rzeczy. Ze świadomością, ze tak wiele zostawia. Że wielu rzeczy już nie dokończy.
Mimo, ze od śmierci minęło juz sporo czasu, ja nadal nie moge sie z tym pogodzic. Wiem, ze starata bliskiej osoby ma duzy wplyw na nasza psychike i to jest normalne. Ale ja nie moge. Nie bylo dnia, kiedy bym o Dziadziu nie pomyslala.
Bo to On nauczył mnie jeździć na rowerze, co roku podnosił w nim siodełko kiedy rosłam. Co niedziele siedzieliśmy razem przy stole i jedliśmy obiad babci. Zawsze mi oddawał swojego kotleta, żebym była duża i silna. Śmiał się, że on ma tyle w udzie ile ja w pasie. Sadził pomidory, truskawki. Dzielił się nimi z innymi. Pamiętam te wszystkie nasionka w doniczkach na parapetach. Wycieczki rowerowe. Pomarańczowy "maluch". Słoiki jabłek specjalnie przynoszone przez Niego dla mnie, żebym robiła szarlotkę. I ten uśmiech. Tą troskę o wszystkich. Dawanie mi ciasteczek w czekoladzie. Pamiętam to jak dziś.
Tak strasznie i go brakuje jakoś ciągle nie dotarło do mnie, że jego już nie ma...
Póki żyją w nas, póki o nich wspominamy
Póki są w naszych myślach tak jak zawsze kochani
Wtedy będą żyć wiecznie, nie tylko po tamtej stronie
Ale tutaj, gdzieś blisko, tam gdzie złożone dłonie
Tu gdzie znicz płonie, gdzie stykają się dwa światy
Tęsknota i wiara w spotkanie jak przed laty
Żyjmy, kochajmy, dostrzegajmy dobro w nas
Bo to życie jest tak krótkie, jednak trudno trafić w nim czas...
Tak szczerze mówiąc to do piątego roku życia to niewiele pamiętam. Ale z tego co kiedyś opowiadała mi babcia to cieszę się, że nic nie pamiętam. Bo to nie było nic miłego. Z biegiem lat stałam się tylko dodatkowo obrońcą taty podczas awantur, bo chociaż nie wiem dlaczego to dziwnie wyjatkowo matka troszke miękła jak stałam obok. Ale teraz już nie jestem tą małą dziewczynką, która chyba jeszcze wtedy nie zdawała sobie sprawy z tego co się w domu dzieje. Przykro o tym mówić. Zresztą praktycznie nikt z moich znajomych nie wie jaką mam sytuacje w domu. Bo i nie ma czym się chwalić. Jest mi tylko wstyd kiedy mam gości a matka kolejny już dzień jest pijana w domu.
Głównym efektem alkoholizmu matki jest moja nieufność. Jeśli nie możesz zaufać własnej matce, komu możesz zaufać? Zaufanie jest jak słaba istotka, która w trudnych warunkach zwykle pierwsza umiera. Czasami to juz odechciewa się tego życia. Codzień tylko myśli się czy dziś będzie wyjątkowy dzień kiedy matka będzie trzeźwa. Kiedyś jeszcze myslałam, że jest sporo tych dni, ale szybko się zorientowałam, że to tylko moje pobożne marzenia. Teraz każdy dzień wygląda tak samo. Niestety. Dlatego właśnie czasami dopadają mnie takie szare myśli.
Ale z drugiej strony chciałabym żeby znów poszła na leczenie. Może by się udało. Nawet sama ją usiłuję wysłać tylko nie wiem jak można to zrobić żeby było skutecznie. Już nawet stwierdziłam że razem z nią bym tam chodziła. Wiem że rodziny też są współuzależnione i wierzcie mi że sama po sobie już widzęże przydałaby i się jakaś terapia bo za szybko wpadam w nerwy i czasami nie potrafię nad tym zapanować. Tylko boję się że ta terapia niewiele mi pomoże.
Czy coś takiego może być w ogóle skuteczne? Przecież to są nasze odczucia i nasze emocje więc jak za pomocą jakiejś tam terapii można nad tym zapanować? A może ktoś z was już tam był?
Czekam na moment kiedy wkońcu będę mogła się wyprowadzić z domu. To chyba będzie najlepszy okres w moim życiu. Ale z drugiej strony zostawię w nim mamę więc już chyba do końca życia będę się zamartwiała czy jest cała i zdrowa.
Powiem wam że świetna perspektywa na życie mi się zapowiada :( chyba już taki mój los!
I jak go zmienić?